czwartek, 26 września 2013

Być matką z nałogiem - czy to grzech?




Dawno nic nie pisałam, długo cisza u nas, wiem, przepraszam, obiecuję poprawę. Ale jeszcze trochę tak będzie, jeszcze jakiś czas, a jak będzie PO to się pochwalę i będę już częściej. Póki co każda para kciuków - małych lub dużych, ale ściskanych za moją silną wolę jest na wagę złota ;) Postów w kolejce jest kilka, zdjęcia dodane, ale pisać nie mam kiedy. Ale do rzeczy.



Nałogi jakie są każdy wie - silniejsze od nas. I komplikują życie, i na komentarze niewybredne skazują. I, co chyb z tego najgorsze - sprawiają, że we własnych oczach stajemy się gorsi, niż być chcemy. Jednak czy zawsze?



No i ja, matka L., też jestem nałogowcem. I wiem, że to dziwne, i wiem, że to przesada, że powinnam się wziąć za siebie, ruszyć rosnące cztery litery i zrobić te wszystkie rzeczy, które czekają w kolejce na moją łaskę już za długo. A jednak nie. Jednak znów przegrywam z tym, ze sobą, nie ważne postanowienia, nie ważne zobowiązania i poczucie, że zawiodłam kolejny raz. Bo jestem nałogowcem. Zaczęło się 1,5 roku temu, w tej salce ciemnej, przy świetle pulsoksymetru na wylot prześwietlającego maleńką rączkę, przy cichym, kojącym niemal szumie CPAPu, regularnym i rytmicznym "piip piip" z kardiomonitora, przerywanym tylko co jakiś czas okrutnym wyciem zatkanej strzykawki w pompie infuzyjnej. Było w tym jakieś okrutne piękno, coś, co nie pozwalało się ruszyć, żeby tej muzyki nie zaburzyć, żeby nie pomieszać taktów, nie poplątać kabli i nie zgubić nadziei. I choć nie oddychałam niemal patrząc w te % na ekranach, szukając kolejnych R-ów w zapisie EKG, to jednak coś się stało. Jednak coś pękło, ale we mnie, w środku. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, nie spodziewałam się, że nie zagoi się nigdy.






Dziś, wiele miesięcy od tamtych dni, mimo cudownych radości, milionów usmiechów, nowych umiejętności L. i pełni szczęścia, jaką jest moja rodzina, wiem, że jestem naznaczona. Wypaczona tym oddziałem, przesycona zapachem 3 razy dziennie mytej podłogi, w koszmarach spotykam wypalone zawodowo pielęgniary od noworodków, płaczę na widok serduszek WOŚP, na głos i wielkimi łzami. I jestem nałogowcem. I choć znam dobrze te miny zaskoczone, znam na pamięć zdania dezaprobaty, że to chyba tak nie musi być, nie powinno się, a znaczące w skrócie "to nienormalne".









Bo jestem nałogowcem. Jestem totalnie uzależniona od mojej córki. Choć jeszcze niedawno, jakby przed chwilą, nie wyobrażałam sobie siedzenia w domu, z dziećmi, prania, prasowania, pichcenia obiadu i wymyślania zabaw podczas niepogody. Bo mimo, że mamą chciałam być odkąd pamiętam, to nie chciałam być mamą na pełen etat, mamą w domu, mamą - myślałam kurą domową, samotną gosposią, z niemodną fryzurą i bez wykształcenia. Tak to, niestety, widziałam. Plan mówił - on zostanie w domu, z dziećmi, a ja - kobieta nowoczesna - praca, zarabianie, a rodzinka wieczorami, albo na wakacjach. Ale te kilka dni, tych cichych, samotnych najbardziej jak samotne mogłyby być, odwróciło mój światopogląd do góry zadem. I jestem uzależniona, boję się wejść do wanny na dłużej niż 10 minut, bo jeszcze coś przegapię, coś mnie ominie. Nie chcę stracić ani minutki, nie chce zgubić żadnego uśmiechu. I 1,5 roku minęło, a my nie wyszliśmy nigdzie (poza krótkimi zakupami kilka razy) bez Niej, w dzień czy wieczorem, bo przecież może się obudzić. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że mnie nie będzie, żeby otrzeć jej łzę, pocałować obite kolanko albo przytulić, kiedy najdzie Ją na to ochota. I bardzo, bardzo boję się, że jest to błąd, że coś jej odbieram, że nie ma szansy się usamodzielnić, zdobywać świata bez matki-paranoiczki krok za nią. Dlatego, choć będzie to trudne, przygotowuję się do rozpoczęcia przygody z przedszkolem, nie dziś i nie jutro, za rok, od września, jednak już dziś często o tym myślę. Bo tak to już jest z nałogami...

A ja jestem nałogowcem <3








A w tych malowniczych jesienno-sielskich L. miała na sobie:
sukienkę - nosweet
rajstopy i getry oraz kamizelka - H&M
buciki - Zara Baby (ciocia Asia <3)
komin i czapkę -Next
pasek - Zara
spineczka - Kollale (swoją drogą idealnie pasuje do sukienki, umawialiście się na ten kolor??)

4 komentarze:

  1. Ja jeszcze nie urodziłam , a już jestem uzależniona od mojego dziecka.Jest to nieodłączny "element" mojego życia, dzięki któremu żyję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie jestem aż taka "dziwna" ? :) Szczęśliwego rozwiązania Wam życzę :) Ile to jeszcze zostało?

      Usuń
  2. Piękne i bardzo prawdziwe słowa, które może zrozumieć jedynie druga matka. Podpisuję się pod nimi rękami i nogami, jestem również uzależniona od moich dzieci :) Piękny, chabrowy kolor sukienki :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to już jest, że kiedy pojawia się dziecko, świat wywraca się do góry nogami :), totalnie zmieniają się priorytety :) Ale czy nie jest to cudne uczucie ;D ?

    OdpowiedzUsuń