środa, 4 września 2013

Life is war

Ciągła wojna. Ciągła walka. Walka ze samą sobą. Walka o samą siebie. Czasem walka z całym światem, a innym razem tylko z jego małą częścią. Bywa, że najbliższa osoba staje się moim wrogiem w tej walce, lecz najczęściej wrogiem jestem ja sama, fragment mnie samej, jeden głos w głowie lub jedna cicha myśl. 
                                           I walczę.                                                           


Walczę ze sobą, żeby nie być jak ona. Ona pewnie też walczyła o to kiedyś, ale nie wyszło, nie poszło i teraz każdego dnia obserwuję, jak staje się ona doskonałą kopią własnej matki. I choć za nic w świecie tego nie przyzna, choć nie wiem nawet, czy zdaje sobie z tego sprawę, widzę te same gesty, słyszę te same zdania wypowiadane przez nią do mojej córki, zdania, które ja słyszałam w dzieciństwie od własnej babci, a których ona teraz nie pamięta. I widzę te same emocje. I coraz bardziej nie chcę być jak ona. I, o ironio....coraz mniej w to wierzę...






I walczę ze sobą, żeby być przykładem. Ja, która zawsze była wbrew, była przeciwko i była dumna, że jest "inna". Ja, nie pasująca do żadnej z grup, najlepsza w klasie, najlepsza w szkole, laureatka olimpiad, wyróżnień i pochwał. Ja, z dyplomem gratulacyjnym, z nagrodą w konkursie pod pachą, za winklem, z papierosem i uśmiechem. Bo kto mi zabroni? Nie bałam się nikogo, nie musiałam, bo przecież nie jestem jak oni. Mnie wolno było , bo średnia 5,4, bo kolejny konkurs, bo duma szkoły. A dziś.... dziś muszę się bać, muszę się pilnować i muszę być przykładem. Bo ona patrzy. Ta mała istota, którą chcę uchronić przed wizją siebie z tamtych czasów. I niby jest ok, ale czasem walczę.



I walczę też z wątpliwościami... tak, te są najgorsze! Bo choć wiem, że dziecku potrzeba stałości, rutyny i stabilizacji, choć 1,5 roku nad tym pracowałam i choć to mi się udało, choć L. jada 5 posiłków o stałych porach, choć wstaje jak budzik punktualnie, chociaż nawet pieluchę napełnia  niemal co do minuty regularnie, to czasem bywa dzień, że zaśnie o 18, na drzemkę, ot 2h, czasem ktoś w dobrych intencjach mi powie, że to był błąd. Że dziecko to dziecko, że powinno mieć wolność, swobodę. I ja mam wątpliwość. I sama już nie wiem. Więc walczę, walczę o własną konsekwencję, o własne przekonania i własną satysfakcję. No kurcze, przecież jedna drzemka to nie koniec świata. Przecież 2 trzonowce wyciskające się na świat mogą namieszać. Przecież za parę dni będzie już normalnie. Ale ....czy na pewno?






Zdarza się też, że walczę z samą sobą, ale tą drugą mnie częścią, która zwykle siedzi cicho, ale czasem musi się wtrącić. To ta część niepokorna, niecierpliwa i niepogodzona. Niepogodzona z rzeczywistością, z jej  nagłą brutalną zmianą i ze świadomością, że już więcej takich zmian nie będzie. Walczę, żeby obudzić się w nocy i przytulić czule, choć dopiero 1,5 minuty temu udało mi się wreszcie zasnąć. I by podać po raz sto czterdziesty ósmy wyrzuconą z wózka piłkę, bo to przecież świetna zabawa. I nie krzyczę, nie złoszczę się już nawet, że jeść wiśnie trzeba wtedy, kiedy wybiorę białą sukienkę. Albo że "gruszki" musimy słuchać siedemnaście razy pod rząd, bo inaczej się nie liczy. I krzesam, krzesam z siebie tą cierpliwość. 
Ale nie bez walki....






















Jednak wiem, że warto. Że żołd matki walczącej jest wysoki, wyższy niż wszelkie inne. I dla niego chce mi się zaciskać pięści, zaciskać zęby i codziennie rano stawać do nowej bitwy. Dla jej uśmiechu, kiedy otwieram rano oczy. Dla płaczu, który ustaje natychmiast po wzięciu jej w ramiona. Dla odkrycia, że wie, gdzie ma szyję albo paznokcie u stóp, choć wcale jej tego nie pokazywałam. Dla zjedzonej przez nią cebuli, dla okrzyku MAAAAMAAAAAAA, kiedy wychodzę z łazienki, dla jej troskliwego pocałunku, gdy pokazuję jej ślad po tym, jak mocno ugryzła mnie w ramię. I wiem, że stawka rośnie, że będę dostawać coraz więcej, każdego dnia coś nowego, a raz na jakiś czas premia. A nadzieję mam jedynie, że nie dojdę kiedyś do wniosku, że ja tego dostać nie powinnam.
I tak walczę ja, ale też walczy każda inna matka. Może fronty się zmieniają, może motywacje są różne i broń innego rodzaju, ale walka tak samo ciężka, tak samo ważna i tak samo nieprzewidywalna.

Bo życie to wojna, a każdy dzień jest bitwą :)





Na zdjęciach wizyta w muzeum, która ku naszemu zaskoczeniu, już dla takich maluchów może być wielką frajdą !
Na zdjęciach L. w:
bluzie Next /sh
spodenkach H&M
rajstopach Calzedonia
trampkach Converse
chustce mojej no name :)
czapce maybe4baby

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz